foto1
Running text caption 1
foto1
Running text caption 2
foto1
Running text caption 3
foto1
Running text caption 4
foto1
Running text caption 5
WITAMY W POLISH RUNNERS CLUB IRELAND

Ocena użytkowników: 5 / 5

Gwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywnaGwiazdka aktywna
 
Postanowiłem podzielić się swoimi emocjami i myślami, które towarzyszyły mi podczas przygotowywania się do biegu na 100 mil. Bieg ten miał odbyć się z Belfastu do Dublina (B2D) i w rezultacie się nie odbył przez restrykcje jakie nam biegaczom i zwykłym cywilom nałożono. W życiu każdego z nas, amatorów biegania, zdarzają się niesamowite chwile, które nie zawsze da się opublikować, opisać, zmieścić w fotografiach po zdobytym maratonie czy też innym ważnym dla nas wydarzeniu. Te chwile pozostają w naszej pamięci oraz w głowach naszych bliskich. Nie wszystko da się sfotografować lub zapisać w zegarku. Tym właśnie chciałem się podzielić.



Pomysł na przebiegnięcie 100 mil zrodził się tak naprawdę w głowie mojego biegowego partnera na 100 km czyli Michała Bartusiaka. Nie do końca wiem, dlaczego mój kolega pokochał bieganie asfaltowe na długie dystanse, gdyż on jest autorem eventów typu "pagórace", a jak wiadomo biegi te są "daleko od szosy". Michał generalnie lubi wszystkie nawierzchnie, ale jak ktoś się decyduje na bieg w okolicach 170 km po asfalcie to nie tylko trzeba być wariatem ale musi się to lubić. Jakie ja miałem wyjście? Mogłem oczywiście powiedzieć mu ze nie zrobię tego, ale powiem to szczerze : gdzieś daleko między nami istnieje lekka rywalizacja. To nas troszkę nakręca. Zgodziłem się na to szaleństwo. Treningowo jesteśmy na podobnym pułapie, choć myślę że Michał generalnie jest silniejszy, to podjąłem się wyzwania.
Bieg miał odbyć się 27-go marca br roku ale wstępne rozmowy rozpoczęliśmy już latem ubiegłego roku. Namawialiśmy Adama Nowaka, ale Adaś ma tak zróżnicowany plan pracy, że ciężko by mu było utrzymać plan przygotowawczy do biegu. Odpuściliśmy mu. Spoko. Jedno wiemy. Lecimy w dwójkę.

Podczas przygotowań do biegu na 100 km, który zrobiliśmy w czerwcu 2019 roku w Tralee poświęciliśmy 3 miesiące na treningi przygotowawcze. Obydwoje pracujemy na pełny etat, mamy rodziny ale pomimo tego oddaliśmy całych siebie by biegać w wolnych chwilach, pokonywać dotychczasowe limity objętości kilometrów oraz stosowaliśmy nowe diety. Na weekendy w sobotę robiliśmy 38 km aby w niedzielę wstać rano i znów zrobić 35 km. Nie było łatwo, ale pierwsze efekty zauważyłem gdy tuż przed biegiem w Tralee zrobiłem w Wexford maraton poniżej 4 godzin. Dla wielu z was to żaden wyczyn, lecz dla mnie to było zawsze marzeniem. I tu niespodziewanie pyk! Taka perełka przed moja pierwszą stówą!

W owym czasie trenowaliśmy z Michałem jednakowo. Codziennie składaliśmy sobie tzw "raporty" o dokonaniach. Powstała między nami niewidzialna "więź biegacza". Tak bym to nazwał, bo nie pisaliśmy między sobą o niczym innym. Czasem rzuciło się żartem, bo z Michałem na 100% powagi nie da się kumplować. Wtedy on skupił się na czynniku czasowym w jakim chcielibyśmy się zmieścić, a ja zająłem się tym, byśmy się nie pogubili na trasie . Wtedy biegliśmy w trójkę razem z Jaką, członkiem rodziny Michała. Mieliśmy wtedy wspaniały support w postaci żon, dzieci oraz Bogny Kuleszewicz. Wszystko się udało. Ale wracajmy do 100mil i B2D.



Skoro już wiemy, że biegniemy w dwójkę, zaczęły rodzic się pytania w głowie jak się do tego przygotować? Tu nie chodzi tylko o same wybieganie. Dobre przygotowanie to dobranie odpowiedniej diety do wyczerpanego żołądka, rozpisanie odpowiedniego tempa, przyzwyczajenie psychiczne do obciążenia, zorganizowanie supportu, rozpisanie treningów, wszystko to pomiędzy obowiązkami jakie musimy wykonywać jako ojcowie i mężowie. Gdzieś musisz sobie poukładać w głowie pewne sprawy, gdzieś zakorzenić bieg na 100 mil. Z upływem czasu i zbliżającego się "Dday" zaczynasz myśleć coraz intensywniej o tym co cię czeka. Ja generalnie jestem osobą, która częściej myśli "a co jeśli.." ale tu pojawia się Michał i pisze "nie ma takiej opcji że tego nie zrobimy". Tak to już jest z nami.

Pewnego dnia Michał dzwoni i mówi "nie będziemy biec tego tak bez sensu. Mam pewien pomysł". I tak zrodziła się ta cała bananowa akcja na zbieranie pieniędzy dla "Wheels To Freedom". Michał ma więcej kontaktów z klientami że względu na pracę jaką wykonuje, ja natomiast skupiłem się wokół swojego środowiska w pracy.Wspólnie uzbieraliśmy niezłą sumkę i tu można powiedzieć że akcja się powiodła. Nie udało na się pobiec, ale "banana smile" odniósł pełen sukces. Międzyczasie musieliśmy już zacząć ostro trenować.

Mijały dni i event zbliżał się dużymi krokami. Zostały niespełna 2 miesiące i Michał informuje mnie o poważnej kontuzji, która uniemożliwiła mu regularne utrzymanie się w planie objętościowym. Pozostała mu siłownia oraz wizyty u fizjoterapeuty. U mnie sytuacja wyglądała dość dobrze. Treningi szły zgodnie z planem, a w głowie coraz więcej pytań "co z łysym teraz?". Michał jak zwykle zapewniał mnie ze wszystko będzie dobrze. Coś z tyłu głowy mówiło mi, że od początku nie idzie nam tak dobrze jak przed biegiem w Tralee. Pomijając akcje charytatywną, cała reszta nie wyglądała już tak jak kiedyś. Tym razem nie trenowaliśmy razem, każdy miał swój plan. Pomyślałem, że jesteśmy już bardziej doświadczeni i każdy z nas zna lepiej swój organizm, więc niech każdy idzie swoją drogą a na końcu się spotkamy w Belfaście. Mówiąc szczerze, nawet zorganizowanie supportu nie szło od początku łatwo. W końcu pomógł nam Sławomir Głaz, ale to wciąż było mało. Potrzebowaliśmy więcej kierowców, ludzi wspierających. Tym razem nasze żony nie były w stanie zapewnić nam tego na tak długi bieg. Pozostał miesiąc a nic się nie kleiło do końca. Ja lubię mieć wszystko zapięte na ostatni guzik długo przed imprezą. Taki się urodziłem. Cóż, mimo wszystko byłem gotowy na bieg. Została ostatnia prosta. Ostatnie 2 tygodnie, w których musiałem już tylko zmniejszać swoje kilometry i prawidłowo się odżywiać.

Tak więc nadchodzą te cholerne dni. Połowa marca i ze wszystkich stron spływają nieprzyjemne informacje na temat covid-19 niczym lawina w górach. W naszych planach następuje burza. Podejmujemy odpowiedzialne decyzje, w większości jest to anulowanie czegoś. Widzimy w internecie jak z dnia na dzień odwołują wszystkie biegi, lecą na łeb te w Irlandii oraz w całej Europie. Jak wielu z was byłem zapisany jeszcze na inne biegi min w Polsce. Wszystko do okoła stało się jakieś dziwne. Jeszcze niedawno biegłem maraton w Kinvarze, po którym mój serdeczny kolega Piotr Spyt oświadcza ze kończy z bieganiem a Ania Klimek staje na podium! W głowie jakieś dziwne zamieszanie. Ze wszystkich stron negatywne wieści. Dookoła jak ja to często nazywam... "maniana". Nagle łapię mocne przeziębienie i w ten sam dzień Michał pisze ze odpuszcza bieg. Informuje mnie ze jest mocno przeziębiony. On też?? Wszystko to 2 tygodnie przed biegiem. Odpuszczamy. Postponed.



W pierwszych chwilach czułem żal. Lecz kiedyś, gdzieś przeczytałem coś co utkwiło mi w głowie na długo. Otóż gdy zapisujesz się na bieg, który wymaga od ciebie dużego poświęcenia pod każdym względem, i musisz się do niego dobrze przygotować to znaczy że ten bieg zaczyna się już w momencie gdy postawisz pierwsze kroki na pierwszym treningu. Już w nim jesteś. Już biegniesz po swoje. Po zdrowie, szacunek, ciarki na skórze, po łzy i wszytko inne co sprawia że czujesz się niesamowicie i nieprzeciętnie niż do tej pory. Sam start za który zapłaciłeś to tylko kropka nad "i". Wisieńka na torcie. Wszystko co poświęcisz i zrobisz by stanąć na linii startu, wszystko co poczułeś i przebolałeś jest twoim biegiem. Twoim wyzwaniem któremu stawiłeś czoła.

Skok na 100 mil okazał się wspaniałą przygodą, która się jeszcze nie skończyła i wciąż trwa. Bieg został odwołany, lecz nie oznacza to że tego nie zrobimy. Przygoda wciąż trwa... I jak już staniemy na linii startu, będziemy wymyślać kolejne szalone wyzwania.

 

GTranslate

Pliki cookie ułatwiają świadczenie naszych usług. Korzystając z naszych usług, zgadzasz się, że używamy plików cookie.
Ok